środa, 5 września 2012

Pierwsze podsumowania po podróży do Papui.

Wróciłem z Papui, nieco ochłonąłem i niniejszym rozpoczynam swoją opowieść o tym miejscu i ludziach. Choć zwyczajowo prowadziłem dziennik w podróży, na blogu będę chciał przyjąć inną formułę. Każdy wpis dotyczyć będzie innego problemu.
Na początek sytuacja polityczna i społeczna tego miejsca: trochę informacji charakteru ogólnego jak i moje spostrzeżenia.
Podczas mojej bytności w Papui, 17 sierpnia Indonezja obchodziła 67 rocznicę niepodległości. Jeszcze przez pięć lat, do 1950 roku trwał tam chaos, bo niepodległość Indonezji obiecali Japończycy, zaś po przegranej wojnie układ sił się zmienił. Entuzjazm ludności był jednak tak wielki, że Holendrzy nie zdołali już utrzymać władzy na wyspach. Pozostali jednak jeszcze przez 12 lat w zachodniej części Nowej Gwinei. W 1962 roku pod naciskiem rządu Sukarno oraz ONZ w końcu oddali te ziemie Indonezji i Papuę Zachodnią nazwano Irianem Zachodnim (Irian Jaya Barat). ONZ wymusił na rządzie z Jakarty referendum, czy rdzenna ludność pragnie pozostać w granicach Indonezji, czy utworzyć niepodległe państwo, ale nigdy do nich nie doszło. W 1975 roku Indonezja zajęła kolejną wyspę w tym rejonie; dawną kolonię portugalską - Timor Wschodni, który 24 lata później doczekał się niepodległości. Papuasi takiego szczęścia nie mieli i do dziś są 26. prowincją indonezyjską.
Pierwszego dnia grudnia obchodzony jest Dzień Solidarności z Papuą. Tego dnia wojsko szczególnie skrupulatnie pilnuje „porządku” w Papui.
15 sierpnia byłem w Dolinie Baliem i obserwowałem maszerującą ulicami młodzież. Było to skrzyżowanie karnawału z obchodami pierwszomajowymi, jakie zapamiętałem. Uczniowie ubrani w barwne stroje, na ogół reprezentujące rejony, z jakich przyjechali, z transparentami i fotografiami jawajskich bohaterów oraz papuaskich zdrajców narodu szli dumnie przed trybuną honorową, w otoczeniu tłumów ludzi na chodnikach, wśród których niewielu było Papuasów.


                         









W Dolinie Baliem mieszka bowiem mnóstwo osadników z Jawy, Sumatry, Kalimantanu, Timoru, którzy nęceni są wysokimi zarobkami. Początkowo nie mogłem zrozumieć, dlaczego tak wiele osób z innych, zatłoczonych wysp decyduje się na emigrację do Doliny, skoro niemal wszystko jest tam cztery razy droższe. Na przykład za półtoralitrową butelkę wody niegazowanej w Jakarcie płaciłem 5 000 rupii (około 1,75 zł), w Wamenie 20 000 (około 7 zł). Dokładnie tyle samo kosztuje litr benzyny! Dowiedziałem się, że ludzi kusi się zdrowszym klimatem górskim (to prawda, w Jakarcie było ciężko oddychać, zaś w Dolinie wspaniałe, rześkie powietrze…), ale przede wszystkim zarobkami. Stolarz z Jawy pracuje 2 godziny mniej niż u siebie a zarabia nawet sześciokrotnie więcej!
Spacerowałem ulicami i przyglądałem się wzajemnym stosunkom ludzi. Wobec mnie niemal wszyscy byli nastawieni bardzo pozytywnie: rano każdy pozdrawiał mnie z uśmiechem przeciągłym „pagiii”, zaś wieczorek „soreee”. Nie zauważałem żadnych animozji pomiędzy kędzierzawymi Papuasami (to przez ich włosy zostali tak nazwani w XVI wieku przez kolonizujących wtedy wyspę Portugalczyków. „Papuwah” po malajsku znaczy „kędzierzawy”) a skośnookimi emigrantami z zachodu.










Najwyraźniej nastąpił już podział ról w społeczeństwie: Jawajczycy (Papuasi wciąż między sobą nazywają ich „obcymi”) są na ogół bardziej przedsiębiorczy. Prowadzą sklepy oraz wszelkie usługi jak naprawa motocykli, przydrożne myjnie, prowizoryczne stacje benzynowe, pracują w urzędach i biurach. Jeżeli Papuasi handlują, robią to tylko na bazarach, przywożąc swoje warzywa i owoce z nieraz dość odległych osad. Transport także jest podzielony. Podobnie jak na Jawie czy Sumatrze, także w Papui popularny stał się „ojek” (czytaj „ojek” lub „oćek”): usługa przewozowa motocyklowa. Jawajczycy, na ogół w średnim wieku czekają na klientów przy drogach lub jeżdżą wolno, a widząc potencjalnego klienta pojedynczo pierdzą klaksonem.

Władze Wameny, stolicy Doliny Baliem zadbały o studentów papuaskich, którzy mogą dorobić sobie na „bećaku”, czyli rowerowej rykszy. Na ogół obsługuje to młody człowiek, ale widziałem też starszych, zawsze jednak Papuasów! Bećaki wypożycza się na cały dzień z jednego z kilku miejsc. To dość popularny pojazd i wykorzystywany czasem w nieprawdopodobny sposób. Na ławeczkę potrafi wcisnąć się sporo ludzi, czasem przywiązuje się do niego długie belki lub inne niezbyt poręczne obiekty, by w miarę tanio je przetransportować.
Wielu Jawajczyków współpracuje z miejscowymi. Dość popularnym pojazdem jest minibus, na ogół dość zdezelowany, który wozi ludzi pomiędzy odległymi osadami i wioskami. Kierowcą zawsze jest Indonezyjczyk, ale najczęściej jego pomocnikiem, czyli kasjerem – młody Papuas. Muszą mieć do siebie zaufanie…
Ci ludzie, żyjący obok siebie, zachowują własne tradycje. (Choć słyszałem, że zdarzają się już małżeństwa mieszane!) Wielu Papuasów zawierzyło misjonarzom i odeszło od swoich dawnych wierzeń. Jak mi mówili: „przyszedł do nich Jezus”. W niedzielne poranki spotyka się lepiej ubranych Kędzierzawych, z opasłymi śpiewnikami w ręce, w drodze do jednego z wielu kościołów. Mieszkałem w pobliżu takiego prowizorycznego, protestanckiego kościoła, gdzie od 9.00 do 12.00 rozlegały się śpiewy i pląsy przy akompaniamencie keyboarda.











O dusze walczą tu od ponad pół wieku katolicy, protestanci, adwentyści i inne jeszcze sekty. Z dość dobrym skutkiem, bo ci ludzie są dosyć ufni; na zgubę swojej własnej, niezwykłej tradycji… Indonezyjczycy są w ogromnej większości muzułmanami i o innych porach odwiedzają meczety. Także dość liczne. I tak jak we wszystkich muzułmańskich krajach, pięć razy dziennie rozlegają się nad Doliną śpiewy muezina. Kiedy pod koniec Ramadanu, który w tym roku przypadł 20 sierpnia dziesiątki jak nie setki młodych ludzi w ogromnym huku silników objeżdżało motocyklami ulice Wameny, Papuasi bez potrzeby nie wychodzili z domów. „To nie jest nasze święto”.
Wzajemne kontakty powodują jednak nowe przyzwyczajenia. Na przykład kulinarne. Neolityczna Dolina Baliem, jeszcze w latach 60. nie znała ryżu. Z powodu braku zwykłych metalowych garnków nie gotowano nawet wody! Podstawowym produktem spożywczym były słodkie bataty. Ze zwierząt hodowlanych znano tylko świnie. Teraz są tam kury i krowy. W restauracjach w centrum miasta Kędzierzawi zajadają się ryżem z pieczonym kurczakiem. Papuasi wracający z bazaru do swoich osad kupują smażone banany panierowane w cieście oraz inne szybkie dania. Kiedyś tego nie było. Na pierwszy rzut oka wydaje się, ze wszystko jest w porządku, ale kiedy rozmawiałem z Papuasami, nie do końca wierzą w dobre intencje swoich nowych sąsiadów.
Dwa tygodnie przed moim przyjazdem do Wameny, w pobliżu domu mojego przyjaciela, u którego mieszkałem, doszło do tragedii. Żołnierz na motorze potrącił śmiertelnie papuaskie dziecko. Zrozpaczony ojciec odnalazł winowajcę i zadał śmiertelny cios nożem. W odwecie rozwścieczone wojsko przez dwa dni jeździło ulicami po tej okolicy, strzelając non stop nie tylko na postrach: zginęły kolejne dwie osoby, wiele zostało rannych a przy okazji spalono ponad 20 chat wraz z całym dobytkiem. Oglądałem zgliszcza. Podobno takie najazdy armii zdarzają się kilka razy w roku, z różnych powodów.











Moi Papuascy przyjaciele, wykształceni młodzi ludzie, władający dobrze angielskim, głęboko wierzący, że „przyszedł do nich Jezus”, pytali mnie, czy według mnie Papua ma szansę na niepodległość. Dla wielu z nich idealnym byłoby połączenie się z Papuą Nową Gwineą i czasem spotykałem młodzież w t-shirtach w barwach sąsiedniego kraju. Odpowiadałem dyplomatycznie, że jest to logiczne, bo przecież wyspa stanowi geograficzną jedność. Papuasów i Jawajczyków nie łączą żadne pokrewieństwa, bo wyspa odłączyła się przed setkami tysięcy lat od Australii, więc bliżej im do Aborygenów. Obawiam się jednak, że Indonezja nie wypuści kury znoszącej złote jaja. Złote dosłownie: mam tu na myśli kopalnię Freeport w Timice.

--------------------------------------------------------------------------------------------
więcej zdjęć na moim profilu na stronie obiezyswiat.org
http://obiezyswiat.org/index.php?gallery=19894