środa, 15 lutego 2012

Iszi - ostatni neolityczny Indianin

Odgrzebałem w swoich notatkach fragmenty książki dotyczące Ameryki Północnej. Niestety, nie jestem w stanie dociec, kto był autorem tej pozycji i jaki tytuł. Zainteresowałem się opisem niezwykłego spotkania dwóch odległych światów: białego kolonizatora i przedstawiciela rdzennej ludności, który jakimś cudem przetrwał do początku XX wieku. Niezwykłe jest tempo, w którym ten człowiek dostosował się do całkiem odmiennego życia. Przypomina mi to zmiany, jakie zachodzą w Papui.
Oto fragmenty tego tekstu oraz jedna z wielu fotografii, które można odnaleźć w sieci:

"29 sierpnia 1911 roku w Kalifornii pojawił się człowiek prawie nagi, tylko na ramionach miał łachmany. Twarz tylko trochę przypominała Indianina, w oczach strach. Skóra jaśniejsza niż Indian. Zamknięty w celi, zachowywał się biernie i był wycieńczony i wystraszony. W żaden sposób nie można się było z nim porozumieć, wydawał tylko niezrozumiałe dźwięki. Zainteresowali się nim antropolodzy z University of Kalifornia: Alfred L. Kroeber i Thomas T. Waterman. Dziki człowiek nazywał się Iszi. W końcu udało się ustalić, że jest przedstawicielem neolitycznego plemienia Yahi uważanego za wymarłe. Prawdopodobnie urodził się w 1862 roku.
Isziego szeryf przekazał muzeum uniwersyteckiemu.
Indianie Yana liczyli ponad 2000 ludności; jeden z czterech szczepów – Yahi – około 1000 lat temu wraz z innymi uszli w góry, gdzie stali się bardziej agresywni. Mężczyźni i kobiety mówili różnymi dialektami. Zajmowali się myślistwem, rybołówstwem, zbierali płody dzikich roślin, nie znali ceramiki, ale wyplatali kosze. Do 1849 roku za rządów meksykanów wiedli spokojny żywot, potem ich ziemie przejął rząd USA i wraz z gorączką złota rozpoczęła się ich tragedia. Byli wypierani zewsząd, bo biali pojawiali się wszędzie. Słabo uzbrojeni, nie potrafili stawić oporu najeźdźcom. Gnębieni głodem napadali na transporty, wówczas podejmowano przeciwko nim działania odwetowe. W latach 1852-1867 biali zamordowali prawie 4000 Indian. Resztka Indian Yahi skutecznie ukrywała się, nie pozostawiając po sobie żadnych śladów. Łowili ryby i polowali nadal w totalnym ukryciu. Odbywali czasem dalekie wędrówki skacząc ze skały na skałę, na których ich stopy nie pozostawiały śladów. Tak budowali swoje chatki, że ze wzgórz wyglądały one jak twory natury. Nigdy nie rąbali drzew, bo była to zbyt głośna czynność. Jeżeli gałąź zagradzała im drogę, odginali ją, ale nie łamali, ogniska tliły się małym ogniem, by nikt nie widział dymu. Zgliszcza przykrywali głazem. Po pionowych ścianach kanionu Mill Creek wspinali się i zsuwali na linach z włókien wilczomlecza. Według etnologów wiedli oni najbardziej pierwotny tryb życia, jaki można było spotkać na kontynencie od czasu pojawienia się białych w Ameryce.
W 1908 roku w jaskini, w której ukrywała się mała grupka Yahi biali znaleźli prastarą chorą Indiankę, okrytą matami. Była tam żywność i koce. Nazajutrz już jej tam nie było. Jaskinia okazała się ostatnią kryjówką 4-osobowej grupy Indian Yahi. Z tej grupy przetrwał w końcu tylko jeden człowiek, który wygłodzony przywlókł się wreszcie do siedzib białych; był to Iszi.
W końcu Iszi stał się pomocnikiem portiera w muzeum i okazało się, że wspaniale wywiązuje się ze swoich obowiązków. Jego osoba przyciągała tłumy ludzi do muzeum, proponowano mu występy w cyrku, zabiegał nawet o niego Hollywood, otrzymał też ofertę matrymonialną.
Jego „cywilizowanie” posuwało się bardzo szybko. Zaakceptował ubranie, buty wkładał tylko na specjalne okazje, wcześniej chodząc nago, teraz nie zgadzał się, by fotografowano go bez ubrania. Bardzo dbał o własną higienę. Był nieśmiały, ale nauczył się posługiwać nożem i widelcem. Zabierano go do restauracji i teatru. Tam nie zwracał uwagi na scenę, ale na widownię, bo nigdy nie widział takiej dużej grupy ludzi, żył bowiem w małej grupie Indian. Tak samo reagował na dużą grupę ludzi na plaży. Nauczył się też podpisywać, liczył do dziesięciu. Samochody nie robiły na nim tak dużego wrażenia jak pociągi, do których w końcu odważył się wsiadać. Słyszał o nich od innych Indian, które określano jako złego demona. Nie robiły na nim wrażenia wysokie domy, bo skały w jego świecie były wyższe. W końcu potrafił mówić po angielsku, używając 500 – 600 słów: tyle, ile emigranci z Europy w 1 pokoleniu. Podczas wizyt, kiedy w muzeum można było go obejrzeć, pewnego Chińczyka nazwał „Yana”, traktując jak członka swego plemienia, zaś białych nazywał „saltu”, czyli „inni”. To można interpretować jako dowód, że wszyscy Indianie pochodzą z Azji.
Kiedy zaproponowano mu wyprawę w jego dzikie rodzinne strony, zdziwił się, że ktoś chce rezygnować z wygód cywilizacji, by ponosić takie trudy. On sam wiele się nauczył od białych, ale też sam nauczył swojego języka, swoich pieśni, zademonstrował niezliczone głosy zwierząt i ptaków oraz sposoby ich wabienia. Opowiedział około 40 różnych historii i opowiadań ze świata leśnych ludzi. Pokazał, jak ludzie pierwotni wytwarzali narzędzia i broń, co było bardzo cenne dla antropologów.
Przekonano go w końcu, by w naturalnym swoim środowisku zademonstrował, jak żył. Pokazał wszystko to, wykazując niezwykłe zdolności, ale nalegał, by wrócić do miasta, bo jego domem był już mały pokoik w muzeum. Zaproponowano mu powrót do swych pobratymców, do rezerwatu, ale poprosił, by pozwolono mu żyć życiem białych i tam umrzeć.
W 1916 roku jego zdrowie zaczęło się pogarszać na skutek gruźlicy i zmarł 15 marca.
Jego ciało poddano badaniu, następnie rytualnie spalono i prochy włożono do indiańskiej urny a do grobu tradycyjnie włożono jego łuk i strzały, kosz z mączką żołędną, kilka obsydianów oraz inne drobiazgi.
Jego przyjaciel, Alfred Kroeber tak później scharakteryzował Isziego: „Był to najcierpliwszy człowiek, jakiego znałem. Chcę przez to powiedzieć, że uprawiał filozofię cierpliwości i że najmniejsza nawet odrobina politowania nad sobą czy goryczy nie zmąciła czystości jego serca, gdy żył wśród nas”.
Niestety nie przetrwały woskowe wałki z nagraniami jego głosów a taśmy filmowe na których go uwieczniono uległy zniszczeniu."


Tak niezwykłe wydarzenie musiało zainspirować twórców; na podstawie jego życia powstały filmy dokumentalne i paradokumentalne. Część 1 jednego z nich załączam poniżej:

http://www.youtube.com/watch?v=J0ZI-T2MhR0&feature=related

2 komentarze:

  1. Zapowiada się interesująco. Mam nadzieję, że ten blog będzie równie ciekawy, jak ten o podróży dookoła świata. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Będę się starał... Na pewno blog nabierze rumieńców, jeżeli uda mi się wyruszyc i wrócic z Papui latem tego roku. Na razie przygotowuję się do znalezienia sponsorów i odpowiedniego projektu, by zachęcić do pomocy w nim. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń