czwartek, 23 lutego 2012

Stawiam na homo viator


Istotna rewolucja w dziejach ludzkości dokonała się wraz z końcem epoki lodowcowej. Myśliwi, dotychczas kroczący za zwierzyną łowną, zaczęli się osiedlać a zmiana trybu koczowniczego na osiadły ma swoje odzwierciedlenie w wielu mitach i legendach. Najbardziej nam znany jest biblijny dramat wędrującego ze swym stadem Abla zamordowanego przez brata, Kaina - osiadłego rolnika.
Archaiczny mit, ukazujący konflikt dwóch sposobów egzystowania jest obecny w naszych czasach. Z pewną niechęcią traktuje się tych, którzy wędrują. Na przestrzeni wieków kojarzyli się oni z barbarzyństwem. Na świecie pozostały grupy, które można nazwać nomadycznymi. To między innymi Romowie, Beduini, Tuaregowie, Czukcze, Saamowie, Pigmeje, Buszmeni i Aborygeni. Spychani na margines życia bądź zmuszani w ten czy inny sposób do porzucenia swojego stylu życia, wciąż zmniejszają swoją liczebność. Spowodował to przede wszystkim strach społeczeństw miejskich, które w nie mających „korzeni” przybyszach widzieli zagrożenie. Europa i Azja przez całe wieki żyła w lęku przed hordami Hunów, Tatarów, Mongołów głównie dlatego, że niewiele wiedziano o najeźdźcach. Jak pisze Bruce Chatwin, powołując się na Hamiltona Griersona, „w języku średniołacińskim słowo ‘wargus’ – czyli ‘obcy’ lub ‘wygnaniec’ – oznacza równocześnie ‘wilka’. W ten sposób zlały się w jedno dwa wyobrażenia: dzikiego zwierzęcia, które należy wytropić i upolować, oraz człowieka, którego traktuje się niczym dzikie zwierzę .”

Mieszkańcy współczesnych miast wciąż gdzieś w podświadomości odczuwają lęk przed obcymi. Na Wyspach Brytyjskich oraz w USA w ilości około 60 tysięcy żyje społeczność, znana pod nazwą Irlandzcy Podróżnicy. Żyją w klanach, przemieszczając się z miejsca na miejsce kamperami, ale nie stanowią oni grupy, która żyje tak od zarania, choć powołują się na swoje celtyckie pochodzenie. Uważa się, że grupa irlandzkich chłopów gdzieś pomiędzy XVII a XIX wiekiem porzuciła swoje gospodarstwa z powodu nękania przez cromwellowskich protestantów oraz plagi głodu, odnajdując w wędrownym życiu szanse na bezpieczeństwo. Przejęli pewne cechy od Romów; zarówno język jak i niektóre obyczaje. Tak jak na Cyganów, współczesne metropolie Wielkiej Brytanii oraz Stanów Zjednoczonych, spoglądają na nich podejrzliwie. Kiedy rozbijają oni swoje obozowiska w pobliżu miast, statecznych mieszkańców opanowuje strach. Nie wiadomo, ile jest prawdy w sensacjach na ich temat, dotyczących niebezpieczeństwa, jakie stwarzają. Oskarża się ich o oszustwa, kradzieże, brak higieny. Jako nomadzi, nie przestrzegają praw związanych z własnością ziemi, stąd wieczne zatargi na tym tle z obszarnikami oraz mieszkańcami wsi. Rząd Wielkiej Brytanii nadał Irlandzkim Podróżnikom status mniejszości etnicznej, przyzwalając na ich sposób życia.

Bliżej nas, bo w Szwajcarii żyje wciąż inna grupa nomadów. Jenische w większości porzucili wędrowny tryb życia, ale wciąż wędruje około kilkuset osób. Podobnie jak Romowie czy część Irlandzkich Podróżników, zajmują się handlem obwoźnym oraz produkcją drobnych sprzętów. Badacze nie są pewni ich prawdziwego pochodzenia. Niektórzy przekonują, że wywodzą się ze średniowiecznych wędrownych kuglarzy, inni upatrują nawet ich pochodzenia z czasów wojen galijskich Juliusza Cezara, a więc sprzed ponad 2 tysięcy lat. Podobnie jak Irlandzcy Podróżnicy, oni sami przyznają się do związków krwi z Celtami.
Jeszcze w początku XX wieku ich liczebność szacowano na kilkanaście tysięcy, jednak prześladowania z czasów hitlerowskich a także polityka powojenna rządu Szwajcarii wpłynęła na spadek ich liczebności. Podlegając ustawom nazistowskim, traktowani na równi z Romami trafiali do obozów zagłady, poddawani byli sterylizacjom zaś odbierane dzieci przystosowywano do „normalnego życia w społeczeństwie”. Władze Szwajcarii jeszcze do lat 70. odbierały dzieci wędrownym Jenischom, by – jak to określano – zapobiec ich degeneracji.

Nomadyzm nie pozwala się zaszufladkować. Koczownicy sprawiają kłopot społeczeństwom osiadłym a najbardziej ich centralnym władzom. Trudno jest bowiem rządzić nad kimś, kto nie jest określony konkretnym miejscem zamieszkania. Według jednego ze staroangielskich przysłów: „przybysz, który nie jest kupcem, jest wrogiem”. Nomada to w rozumieniu mieszkańca miasta anarchista. O ile miasto staje w opozycji wobec natury, powstaje najczęściej jej kosztem, nomada żyje w zgodzie i harmonii z naturą, z otoczeniem. Przychodzi i odchodzi nie pozostawiając po sobie śladu na świętej ziemi. Pascal pisał: „natura nasza jest w ruchu; zupełny odpoczynek to śmierć”.
Nie tylko jednak „oswojone” struktury społeczne zamknięte w miastach są z natury niechętne koczownikom. Do wędrowania mają też niechętny stosunek religie monoteistyczne. (Być może Kościół miał największy wpływ na to, że koczownicy są postrzegani negatywnie) Przede wszystkim dlatego, że człowiek wędrujący nie jest podatny na dogmaty. Życie odbywające się w drodze, w bogactwie świata ożywionego i nieożywionego powodowało raczej wiarę w wielu bogów, bóstwa, duchy, demony dobre i złe. Już u św. Benedykta można znaleźć ostrą krytykę wędrownictwa, które pozbawione jest ładu. Przeciwstawne wobec takiego chaosu jest życie klasztorne. Kościół katolicki dyskredytuje postawę homo viator; człowieka wędrownego. Próbuje dowieść, że życie wędrowne spowoduje, że „zacznie obumierać w człowieku instynkt społeczny, a w jego miejsce zacznie się rozwijać postawa typu „idiotes” (egoisty, samoluba) a więc kogoś, kto nie ma w niczym oparcia i nie liczy się z niczym, kto żyje sam dla siebie. W ten sposób z człowieka jako istoty społecznej powoli wyrasta „barbarzyńca”. Efektem życia nowożytnego „barbarzyńcy” jest choćby współczesna dewastacja środowiska naturalnego posunięta do stopnia najwyższego absurdu”.
Najwyraźniej ksiądz profesor Andrzej Maryniarczyk, który jest autorem tych słów nie czytał „Narcyza i Złotoustego” Hermanna Hesse…
Uważam, że ciekawość świata powodująca bycie w drodze, przemieszczanie się będące jedną z najstarszych ludzkich intuicji jest z pewnością rodzajem odświeżenia umysłu. Nie pozwala na jakąkolwiek rutynę i – z uwagi na wciąż nowe doświadczenia – powoduje większą uważność. To dzięki owej mobilności możliwy był rozwój ludzkości. Wschód nadal przecież wierzy, że wędrowanie to sposób odnowienia harmonii istniejącej niegdyś pomiędzy człowiekiem a Kosmosem.
Nomadyzm może mieć różne podłoże; ekonomiczne – poszukiwanie dogodnych terenów, bogatych w żywność, wodę i pastwiska, religijne, związane z pielgrzymką do świętych miejsc (jak Hadżdż – oczyszczająca podróż do Mekki) lub jako pokuta, wygnanie, które bywało karą za najcięższe zbrodnie. Pielgrzymka więc to nie tyle dążenie do celu, ile czas, w którym wędrowiec koncentruje się na swej Drodze, odkrywając siebie: swoje słabości lub siłę. Dla irańskich nomadów przemieszczanie się, rozstawianie namiotów we wciąż nowych miejscach to rodzaj rytuału, który był tak samo, a może nawet bardziej istotny niż modlitwa w meczecie. Wędrowanie może być też – w przekonaniu samych wędrujących – niezbędnym rytuałem, od którego zależy istnienie Ziemi, całego Wszechświata. Tym jest cykliczny „obchód” Aborygenów, którzy odtwarzają w ten sposób drogę istot totemicznych z Epoki Snu, „wyśpiewując nazwy wszystkiego, co napotykały po drodze: ptaków, zwierząt, roślin, skał, zbiorników wodnych – i śpiewem powołując świat do istnienia”.
Wszystkie te rodzaje przestrzennej aktywności stawały się przyczynkiem do swoistego duchowego oczyszczenia. Ciągłe przemieszczanie się, postawa nomadyczna jest moralnie czysta. To często nieprzewidywalna konfrontacja z otoczeniem. Bycie-w-drodze zmusza do maksymalnej obecności. Wędrowiec będąc w wiecznym teraz często spotyka obcych. Według Ryszarda Kapuścińskiego „każde takie spotkanie z Innym jest zagadką, jest niewiadomą, jest (…) tajemnicą”. I to chyba wydaje się największym fenomenem w dalekiej podróży, powodującym zawsze silniejsze bicie serca.


Nie ma centrum, a czas utracił swoją starożytną spójność: wschód i zachód, jutro i wczoraj mieszają się w każdym z nas. Różne czasy i różne przestrzenie łączą się w jedno tu i teraz, dziejące się wszędzie i o każdej porze.” Jeśli tak, dlaczego nie doświadczać? Nie rzucić się w objęcia świata, który może okazać się niebezpieczny? Ale to ryzyko się opłaca. Jakże istotne to dla artysty, biorąc pod uwagę rilkowski manifest: „Poezje nie są bowiem, jak ludzie sądzą, uczuciami (…) – są doświadczeniami. Gwoli jednej strofy trzeba wiele miast zobaczyć, ludzi i rzeczy, trzeba znać zwierzęta, trzeba czuć, jak latają ptaki i znać gest, z jakim małe kwiaty otwierają się o świcie. Trzeba umieć myśleć wstecz o drogach w nieznajomych stronach, (…) o rankach nad morzem, o morzu w ogóle, o morzach, o nocach podróżniczych, co w dal szumiały hen w górze i z wszystkimi gnały gwiazdami (…).”




Rozwinąłem nieco i przeredagowałem swój dawny tekst dotyczący nomadyzmu, który napisałem przed podróżą dookoła świata w 2007 – 2008 roku, dodając kilka wątków, odnajdując też w sieci ilustracje.







Korzystałem w tym tekście z następujących materiałów:

Bruce Chatwin, Ścieżki Śpiewu, Poznań 1998
Ludzie drogi (w:) Focus, 30.11.2009
Ryszard Kapuściński, Ten Inny, Kraków 2006
Octavio Paz, Prąd przemienny, Warszawa 1995,
Rainer Maria Rilke, Malte, Warszawa 1993
Strona internetowa Fundacji Servire Veritati: http://ien.pl/index.php/archives/582


Fotografie z następujących stron:



http://www.oldbaileyonline.org/static/Gypsy-traveller.jsp

http://www.flickr.com/photos/joecashin/1490945484/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz