środa, 6 lutego 2013

Praca z dziećmi ze szkoły św. Jakuba - krótkie podsumowanie

Warsztaty w Honelama były czasem pracy z dziećmi, kiedy to oprócz działań plastycznych mogłem przyjrzeć się bliżej ich sytuacji, warunkom, w jakich pracowały. Wspominałem wcześniej, że uczyły się w klasach znajdujących się w trzech budynkach ustawionych w literę "U".

Były to zbite z desek baraki kryte metalowym dachem, bez żadnego oświetlenia wewnątrz. Deski stanowiące ściany budynków były koślawe a szpary między nimi czasem kilkucentymetrowe. Takie też ściany oddzielały poszczególne klasy, przez co trudno było chyba skupić się na lekcji, jeżeli obok na przykład trwały zajęcia ze śpiewu...
Podłogę stanowiła betonowa wylewka. Wszystkie niemal dzieci przychodziły do szkoły boso, więc przy dość wilgotnym klimacie Dolina Baliem i chłodnych nocach, zwisały im z nosów długie gluty, znikające na moment po jednym pociagnięciu nosa. Ten widok przypominał mi wciąż zasmarkanych kilkuletnich Tybetańczyków. Toaletę stanowił obskurny wychodek za jednym z budynków. W całej Wamenie nie było bieżącej wody, ale podczas mojego tam pobytu wzdłuż kilku głównych dróg papuascy robotnicy kopali rowy, którymi miała w przyszłości płynąć woda. Mieszkańcy Doliny Baliem zaopatrywali się w wielkie, pomarańczowe, plastikowe cysterny na deszczówkę. Niemal każdej nocy obficie padało, więc były one na ogół pełne. W szkole św. Jakuba nie było jednak takiej cysterny; stało tylko wiadro z wodą oraz plastikowy nabierak. Większość dzieci przychodziła do szkoły w niebieskich mundurkach, ale nie wszystkie i wyglądało na to, że za brak takowego ubrania nie spotykała ich żadna sankcja. Atmosfera była dość swobodna, dzieci wydawały się zainteresowane nauką. Rozmawiałem z jedną z nauczycielek. Opowiedziała mi, że dzieci osadników przybywających z innych wysp, często po kilku już klasach przewyższały wiedzą swoich papuaskich rówieśników, ale te okazywały się bardzo ambitne i pojętne; szybko doganiały w nauce swoich kolegów. W szkole św. Jakuba widziałem tylko papuaskie dzieci, ale  z pewnością ta sytuacja się z czasem zmieni. Interesowała mnie świadomość społeczna i polityczna małych Papuasów. Obawiałem się pytać o to dyrektora szkoły, który pozwolił mi na pracę ze swoją klasą. Jeżeli awansował tak wysoko, być może "kolaborował" z władzami z Dżakarty. Jednak wiszące w klasie, oplute i nadniszczone portrety dwóch papuaskich zdrajców, którzy w zamian za honory zostali awansowani przez władze indonezyjskie, mogły świadczyć, że dyrektor nie "flirtował" z władzą...



W niektórych rysunkach dzieci "przemycały" niepodległościowe wątki w postaci zabronionych tutaj papuaskich flag. Inne na masztach "zawieszały" czerwono-białe. Robiły to może na wszelki wypadek, ostrzeżone przez rodziców, bo przecież nie do końca wiedziano, kim jestem, albo po prostu nie interesowały się polityką. W Dolinie Baliem to bardziej kościoły niż politycy zabiegali o dusze tubylców. Od lat 50. najeżdżali te tereny misjonarze z Europy, głównie Holandii oraz z USA. Papuasi w większości  okazywali się bardzo "plastycznym materiałem" i szybko przejmowali idee miłościwego Jezusa. Kościołów tam jest sporo a w niedzielne poranki normalnym widokiem są elegencko, po "zachodniemu" ubrani rdzenni mieszkańcy wyspy, z bibliami i śpiewnikami pod ręką, podążający do swoich kościołów. Ani katolicy ani protestanci nie są w Wamenie większością. Wydaje się, że najbardziej popularni są adwentyści. Swoje świątynie buduje wiele chrześcijańskich odłamów. Czytałem kiedyś, że pewna papuaska wioska została tak skutecznie "nawrócona", iż jej mieszkańcy wymyślili sobie niezwykłą teorię. Oto Biblia została przez białych z Zachodu zmanipulowana. Wyrwano z niej kilka stron świadczących o tym że Chrystus był... Papuasem! Jako że proporcje populacji między rdzenną ludnością a przyjezdnymi z indonezyjskich wysp coraz szybciej przechylają się na stronę tych drugich, spytałem mojego przyjaciela Kelly'ego, czy zdarzyło się, by jacyś Papuasi przeszli na islam. Powiedział, że pewna wioska postanowiła to zrobić. Powodów nie znał. Dowiedziałem się też, że zdarzają się - choć na razie sporadycznie - mieszane małżeństwa.
Indonezja chyba nie ma ambicji nawracania Papuasów na islam. Uważając się za lepszych, indonezyjscy muzułmanie  być może nie chcieliby wspólnie modlić się w meczecie z tymi, którzy jeszcze kilkadziesiąt lat temu używali tylko kamiennych i drewnianych narzędzi. Mieszkając u młodego Papuasa w parterowym domu, który z jednej strony miał za sąsiadów innych Papuasów a z drugiej muzułmańską rodzinę przybyłą z Timoru, mogłem się przekonać, że ludzie ci potrafią się dogadywać. Kiedy skończył się Ramadan, wraz z moimi papuaskimi przyjaciółmi zostałem zaproszony na świąteczny posiłek. Po nas przybyli tam inni Papuasi, pracujący w jednej firmie z muzułmaninem. Atmosfera była autentycznie serdeczna.
Jeżeli w Dolinie Baliem dochodzi do krwawych konfliktów, a dochodzi kilka razy w roku, na ogół inicjuje to wojsko lub policja.
Po Wamenie postanowiłem popracować z dziećmi w Pyramide. To rozrastający się region, położony kilkadziesiąt kilometrów na zachód od Wameny. Jeszcze niedawno znajdowało się tam tylko kilka osad. Nazwę tego miejsca nadali oczywiście misjonarze, którym jedna z tamtejszych gór przypominała egipskią piramidę. Przyjęła się i tak zostało.
Bardziej zabawna jest historia nazwy stolicy Doliny Baliem. Był to wielki plac, klepisko na które zjeżdżali się ludzie z różnych okolicznych wiosek, by wymieniać się towarami. Po prostu bazar. W końcu lat 50. pierwsza grupka misjonarzy, która tam dotarła, spotkała kobiety idące ze świnią na sprzedaż. Spytali jak się nazywa to miejsce. Usłyszeli w odpowiedzi: "wa mena". Nie mając ze sobą tłumacza, nie mogli wiedzieć, że słowa te oznaczają po prostu "niosę świnię". Nazwa została, jest świadkiem zachodniego cynizmu, ale ta sytuacja pokazuje, że Papuasi zdolni są do akceptacji wielu rzeczy, także zabawnych.
Czy ta serdeczność, poczucie humoru, nie przyczyni się do ich zguby? 

środa, 30 stycznia 2013

Warsztaty z dziećmi w Honelama - dzień 3: "Przyszłość"

Ostatnim ćwiczeniem zaproponowanym dzieciom był temat "Przyszłość". Chciałem się przekonać, jak wyobrażają sobie siebie i świat wokół, kiedy dorosną. Proponowałem, by narysowały swoje marzenia albo wizje. W tej szkole, znajdującej się na peryferiach Wameny, ogromną większość stanowiły dzieci papuaskie, ale w centrum, gdzie przybywało rodzin z przeludnionych wysp indonezyjskich; skośnookich mieszkańców Jawy, Sumatry, Kalimantanu, Timoru, sytuacja była całkiem inna. O tych zachwianych proporcjach mogłem się przekonać podczas Święta Niepodległości, które przypominało komunistyczne obchody 1 Maja. Przed trybuną honorową maszerowały w ogromnej większości skośnookie dzieci w swoich tradycyjnych strojach. te proporcje będą się jeszcze bardziej zmieniać na niekorzyść rdzennej ludności, bo jak się zdaje polityka "transmigrasi" rządy w Jakarcie przestała już obchodzić ONZ i inne organizacje zachodnie, powołane do ochrony dziedzictwa kulturowego...
Dzieci były już nieco zmęczone kilkugodzinną pracą. Nie rysowały jakichś futurystycznych wizji, jak się spodziewałem. Prace niewiele różniły się na ogół od tego, co rysowały wcześniej: świat, jaki je otaczał. Były więc góry, samoloty, chaty, kościoły, boiska i piłkarze, (niektórym chłopcom najwyraźniej marzyła się kariera sportowa). Pojawił się też maszt z flagą papuaską zamiast indonezyjskiej. Z pewnością w domach mówiło się o okupacji Papui i możliwości niepodległości, połączenia z sąsiadem ze wschodu - Papuą-Nową Gwineą, z którą granica w linii prostej stanowi ślad po kolonizatorach.
Na koniec wszystkich uczniów kolejno sfotografowałem wraz z pracami przed klasą, co pomogło mi dopasować autorów do poszczegółnych, podpisanych rysunków. Na pożegnanie z każdym dzieciakiem musiałem uścisnąć dłoń. Tych kilka spotkań w szkole św. Jakuba nie wystarczyło, bym jakoś specjalnie zaprzyjaźnił się z dziećmi. Być może miało na to wpływ miejsce; instytucja, jaką jest szkoła. Dzieci przez cały czas pracy były dość zdyscyplinowane, jednak kiedy odjeżdżaliśmy z Kellym na motorze do Wameny, żegnała nas rozkrzyczana, biegnąca za nami grupa.



























środa, 23 stycznia 2013

Warsztaty z dziećmi w Honelama - dzień 3: "Rodzina"

Kolejnym tematem rysunkowym zaproponowanym dzieciom była "Rodzina". Poprzez tłumacza poprosiłem, by narysowały swoje domostwa i codzienne życie rodziców oraz dziadków. Zaprawieni już po dwóch dniach pracy, z równie dużym zapałem zabrały się do pracy. Cieszyło mnie, że nie zmuszają się do niczego. Dyrektor szkoły, który w pierwszym dniu nieco wpływał na ich pracę, tego dnia był nieobecny i najwyraźniej to pozwoliło na większą swobodę. Ten temat najwyraźniej im odpowiadał i powstało wiele interesujących rysunków. Porównując wcześniejsze prace, rozpoznawałem style poszczególnych dzieci; kompozycję, rodzaj kreski itd.
Dzieci na ogół zaczynały od narysowania gór, wśród których żyły. Wamena otoczona była wzgórzami, których najwyższe szczyty często chowały się we mgle. Częstym motywem był samolot. Kilka razy dziennie można było zobaczyć na tutejszym niebie jakąś maszynę, krążącą nad miastem, próbującą osiąść na krótkim pasie lotniska położonego w północnej części Wameny. Pojawiała się też tęcza, słońce i gwiazdy, nie zawsze logicznie ze sobą połączone w jednym rysunku. Niektórzy fantastycznie komponowali chaty i płoty. Na kartkach papieru pojawiały się postaci ludzkie: nadzy mężczyźni z kotekami, strzelający do świni, wracający z maczetami z lasu, ścinający drzewa, kobiety w gospodarstwie, czasem flagi na masztach. Niektóre były czerwono - białe, indonezyjskie, inne zaś zakazane tutaj - papuaskie. Były, elementy flory i fauny, czasem fantastyczna kolorystyka i postaci chyba jakby przodków. Kiedy z pomocą towarzyszącego mi Kelly'ego pytałem o to autora, potwierdzał. Tak jakby rzeczywistość i świat duchów był jeszcze tak samo współobecny w umysłach niektórych dzieci. Miałem świadomość, że za kilka, kilkanaście lat dzieci te na hasło "Rodzina" narysują już całkiem inną rzeczywistość... Dlatego czułem, że robię z nimi coś ważnego. Utrwalam ślad czasu, który bezpowrotnie mija.
Niepokoiła mnie obecność indonezyjskiej nauczycielki w zielonym mundurze, która stała z innymi kobietami w pobliżu naszej klasy. Nie zaglądała do środka, co robią dzieci, ale ja pracowałem z nimi nielegalnie, więc mogłem z tego tytułu mieć jakies problemy. Dyrektor szkoły również. Kobieta długo nie odchodziła, rozmawiając cicho i obserwując często drogę. Wydawało mi się, że na kogoś czeka. Czy pojawi się na niej wojskowy lub policyjny samochód?
Na szczęście nic takiego się nie stało. Mieliśmy tego dnia więcej czasu, więc po skończeniu tematu, po krótkiej przerwie zaproponowałem ostatni, podsumowujący naszą wspólną pracę. Dzieci nawet nie chciały wychodzić na zewnątrz, gdzie uczniowie z innych klas boso biegali po placu. Co chwila jakaś grupka dzieciaków zaglądała do środka. Jeden z moich uczniów - Lanis Lantipo przejął w tym względzie rolę dyrektora i co chwila odganiał je, by nie przeszkadzały. Było to zabawne, bo nie grzeszył wzrostem, ale miał spojrzenie zawadiaki.

W tym blogu przedstawiam efekty pracy nad tematem "Rodzina". Przypominam, że rysunki te stanowić będą upominek dla osób, które wspomogą druk katalogu, jeżeli do niego dojdzie:
 http://wspieramkulture.pl/projekt/33-PLYNNA-TOZSAMOSC
Minęła prawie połowa czasu przeznaczonego na zbiórkę tych środków, udało mi się zdobyć dopiero 4% potrzebnej sumy, ale kto wie... cuda się zdarzają!
Serdecznie dziękuję tym, którzy już okazali swoją hojność :)