Rano długo rozważałem, gdzie pojechać na jeden
dzień. Myślałem wpierw o jakiejś małej mieścinie na wybrzeżu, w końcu
zdecydowałem się pojechać w góry Hadżar, by znaleźć jakieś odludne miejsce nad rzeką i
tam rozbić namiot. Rozmieniłem 100 dolarów, 50 zamieniając na riale i jeszcze
raz odwiedziłem bazar. W południe pożegnałem się ze starszym, hinduskim
recepcjonistą i znalazłem wylotówkę w kierunku dzielnicy Ruwi. Kilku
taksówkarzy zatrzymywało się wyczuwając łatwy zarobek, ale ich ceny jak na
kilkukilometrowy kurs były zbyt wysokie: od 3 do nawet 5 reali. W końcu
podjechałem busem płacąc jedynie 100 baisa: jedną czterdziestą tego taksówkowej
stawki!
W małym budynku dworca z kilkoma równoległymi
stanowiskami kupiłem bilet do Birkat Al Mawz leżącego w drodze do Nizwy. Na
mapie z Birkat biegła droga do Wadi Muaydin, gdzie spodziewałem się wspaniałych
gór i czystej wody. Autobusem firmy ONTC dojechałem do miasteczka o 16.00 i
kawał drogi musiałem przejść pieszo. Na rondzie brązowe znaki wskazywały, gdzie
znajduje się kilka wadi i skręciłem w prawo.
Słońce było już nisko, mimo to
odczuwałem spore zmęczenie spacerem w pełnym rynsztunku. Przy meczecie
zagadnąłem mężczyznę pomagającego wsiąść do samochodu staruszkowi i podwieziono
mnie kawałek. Przede mną było jeszcze kilka kilometrów kamienistej szutrówki.
Miałem szczęście: w tym samym kierunku jechał jeep prowadzony przez młodego
mężczyznę z długą brodą i w okularach. Był nauczycielem arabskiego i bardzo
dobrze mówił po angielsku. Dojechaliśmy do miejsc, gdzie droga dla samochodu
była już bardzo trudna, zostawił mi wizytówkę z numerem telefonu sugerując, bym
zadzwonił w razie jakichś problemów i wskazał, gdzie znajdę odpowiednie miejsce
na biwak. Pożegnaliśmy się, zawrócił a ja szedłem jeszcze kilkanaście minut po
otoczakach, wyschniętym korytem rzeki. Słońce zachodziło, tylko najwyższe
szczyty otaczających mnie wzgórz oświetlone były jeszcze na pomarańczowo. Wokół
kompletna cisza.
Rozglądałem się szukając płynącej wody, w
końcu usłyszałem w oddali szum. Rzeczka płynęła kilkoma nurtami wśród gładkich
skał. Tego mi było trzeba! Znalazłem płaski teren z drobnym żwirkiem przy
skale, w pobliżu kwiecistych drzew, wśród których złowrogo krążyły duże czarno
pomarańczowe osy. Śmieci oraz ślady ognisk sugerowały, ze odwiedzano to miejsce
dość często. Postawiłem bagaż i poszedłem się rozejrzeć. Idąc w górę rzeki,
zauważyłem biegnące równolegle do niej betonowe korytko, zapewne nawadniające
pobliskie poletka. Była też niewielka tama przy której woda w kilku miejscach
wśród skał tworzyła dość głębokie baseny. W czystej rzece sporo ryb, żab,
pijawek a także mały biały wąż. Na jego widok wyszedłem z wody, on też mnie
obserwował, podnosząc głowę na kilka centymetrów. Potem widziałem go leżącego
na dnie wśród kamieni. Nie miałem pojęcia, czy stanowi jakieś zagrożenie.
Obejrzałem kilka zbiorników, ale więcej węży nie dostrzegłem.
Rozbiłem namiot na nagrzanym żwirku i
poszedłem do wody. Co za orzeźwienie! Choć wydawała się bardzo czysta, miałem opory
by ją pić. Zostały mi niecałe dwie półtora litrowe butelki, kupione jeszcze w
Muscat.
Zasypiałem przy otwartym namiocie, ciesząc się
rozgwieżdżonym niebem oraz jednostajnym szumem wody.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz