środa, 15 października 2014

Góry Hadżar - dzień 9

Dzień 9

Rano długo rozważałem, gdzie pojechać na jeden dzień. Myślałem wpierw o jakiejś małej mieścinie na wybrzeżu, w końcu zdecydowałem się pojechać w góry Hadżar, by znaleźć jakieś odludne miejsce nad rzeką i tam rozbić namiot. Rozmieniłem 100 dolarów, 50 zamieniając na riale i jeszcze raz odwiedziłem bazar. W południe pożegnałem się ze starszym, hinduskim recepcjonistą i znalazłem wylotówkę w kierunku dzielnicy Ruwi. Kilku taksówkarzy zatrzymywało się wyczuwając łatwy zarobek, ale ich ceny jak na kilkukilometrowy kurs były zbyt wysokie: od 3 do nawet 5 reali. W końcu podjechałem busem płacąc jedynie 100 baisa: jedną czterdziestą tego taksówkowej stawki!
W małym budynku dworca z kilkoma równoległymi stanowiskami kupiłem bilet do Birkat Al Mawz leżącego w drodze do Nizwy. Na mapie z Birkat biegła droga do Wadi Muaydin, gdzie spodziewałem się wspaniałych gór i czystej wody. Autobusem firmy ONTC dojechałem do miasteczka o 16.00 i kawał drogi musiałem przejść pieszo. Na rondzie brązowe znaki wskazywały, gdzie znajduje się kilka wadi i skręciłem w prawo. 

 


Słońce było już nisko, mimo to odczuwałem spore zmęczenie spacerem w pełnym rynsztunku. Przy meczecie zagadnąłem mężczyznę pomagającego wsiąść do samochodu staruszkowi i podwieziono mnie kawałek. Przede mną było jeszcze kilka kilometrów kamienistej szutrówki. Miałem szczęście: w tym samym kierunku jechał jeep prowadzony przez młodego mężczyznę z długą brodą i w okularach. Był nauczycielem arabskiego i bardzo dobrze mówił po angielsku. Dojechaliśmy do miejsc, gdzie droga dla samochodu była już bardzo trudna, zostawił mi wizytówkę z numerem telefonu sugerując, bym zadzwonił w razie jakichś problemów i wskazał, gdzie znajdę odpowiednie miejsce na biwak. Pożegnaliśmy się, zawrócił a ja szedłem jeszcze kilkanaście minut po otoczakach, wyschniętym korytem rzeki. Słońce zachodziło, tylko najwyższe szczyty otaczających mnie wzgórz oświetlone były jeszcze na pomarańczowo. Wokół kompletna cisza.

 


Rozglądałem się szukając płynącej wody, w końcu usłyszałem w oddali szum. Rzeczka płynęła kilkoma nurtami wśród gładkich skał. Tego mi było trzeba! Znalazłem płaski teren z drobnym żwirkiem przy skale, w pobliżu kwiecistych drzew, wśród których złowrogo krążyły duże czarno pomarańczowe osy. Śmieci oraz ślady ognisk sugerowały, ze odwiedzano to miejsce dość często. Postawiłem bagaż i poszedłem się rozejrzeć. Idąc w górę rzeki, zauważyłem biegnące równolegle do niej betonowe korytko, zapewne nawadniające pobliskie poletka. Była też niewielka tama przy której woda w kilku miejscach wśród skał tworzyła dość głębokie baseny. W czystej rzece sporo ryb, żab, pijawek a także mały biały wąż. Na jego widok wyszedłem z wody, on też mnie obserwował, podnosząc głowę na kilka centymetrów. Potem widziałem go leżącego na dnie wśród kamieni. Nie miałem pojęcia, czy stanowi jakieś zagrożenie. Obejrzałem kilka zbiorników, ale więcej węży nie dostrzegłem.

 

Rozbiłem namiot na nagrzanym żwirku i poszedłem do wody. Co za orzeźwienie! Choć wydawała się bardzo czysta, miałem opory by ją pić. Zostały mi niecałe dwie półtora litrowe butelki, kupione jeszcze w Muscat.

Zasypiałem przy otwartym namiocie, ciesząc się rozgwieżdżonym niebem oraz jednostajnym szumem wody. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz