poniedziałek, 13 października 2014

Muscat - dzień 8

Dzień 8



Przed 5.00 zaświecono światła w autobusie i rozespani ludzie zaczęli się zbierać do wyjścia. Zmęczony wysiadłem i ja, zignorowałem brodatego taksówkarza, który proponował kurs, wytaszczyłem plecak z bagażnika i zawlokłem go na pobliską ławkę przystanku autobusowego. Było jeszcze ciemno, postanowiłem pozostać w tym miejscu i spróbować przespać się na ławce. W ostatniej chwili zobaczyłem, że klapa bagażnika nie do końca pustego zamyka się a wielu pasażerów siedzi wewnątrz. Zdążyłem w ostatniej sekundzie wskoczyć jeszcze z całym dobytkiem do środka. Okazało się, że byliśmy na jakimś parkingu na zachód od lotniska, skąd do dzielnicy Mutrah leżącej na samym zachodnim narożniku miasta nad Zatoką Omańską było jeszcze ponad 20 kilometrów. Stolica Omanu rozciągnięta była wzdłuż wybrzeża i tak się też rozbudowywała, gdyż poza pasem przybrzeżnym ciągnęły się skały.
Autobus zostawił kilku kolejnych pasażerów przy lotnisku, potem zatrzymał się na jeszcze jednym postoju, w końcu dojeżdżając do dzielnicy Ruwi, gdzie zakończył kurs. Sprawdziłem na mapie: do portu w dzielnicy Mutrah wciąż było kilka kilometrów.
Powoli wstawał dzień. Zobaczyłem grupkę mężczyzn rozmawiającą przed okazałym, pięknie oświetlonym meczetem, którzy wracali z modłów i pomyślałem, że po kontakcie z Allahem powinni być skłonni do pomocy. 

Nie pomyliłem się. Zagadnąłem pytając, w jakim kierunku powinienem pójść by znaleźć się w porcie. Wskazali drogę a ja udałem bezradnego rozglądając się za taksówką. Jeden z najstarszych płynnie mówiący po angielsku zaproponował, że mnie podwiezie. Tego oczekiwałem. W swoim eleganckim Lexusie napisał mi adres sklepu z perfumami, który prowadził na targu w Mutrah, zapraszając na zakupy i obiecując rabat. Zapowiedziałem się na południe, kiedy nieco odpocznę. Wysiadłem w pobliżu targu rybnego, przed którym powoli zbierali się ludzie w białych diszdaszach. W zatoce zacumowane były olbrzymie promy. Bez trudu też znalazłem dwa hotele, z których jeden był nieczynny. Za budynkami rozciągały się malownicze, poszarpane szczyty skał. Wszedłem do recepcji Marina Hotel. Za jedynkę chciano 20 riali, czyli ponad 160 złotych. Po lekturze przewodnika spodziewałem się takiej ceny, ale podróżując po krajach Azji, czy to w Indiach, Nepalu, Chinach albo Pakistanie zawsze udawało mi się wytargować lepszą cenę, która i tak w porównaniu z tymi w Omanie była śmiesznie niska. Tutaj młody Hindus za kontuarem nie mógł zaproponować ceny niższej niż ta, która widniała na planszy, bo to nie on był szefem. Postanowiłem poszukać jeszcze i pozwolono mi zostawić plecak w kącie.
Zjadłem w hinduskiej knajpce bardzo ostry dhal z ćapati, popijając dwiema puszkami coli. Idąc wybrzeżem na wschód, znalazłem jeszcze jeden hotel o nazwie Naseem; nieco tańszy. Do ceny 15 riali doliczano jeszcze 1,40 podatku. Nie wiedziałem jeszcze czy skorzystam z pokoju, rozważałem rozbicie namiotu gdzieś poza Muscat, ale odczuwałem spore zmęczenie nocną podróżą i upał w połączeniu z wilgocią zaczynał dawać się we znaki.
Ruszyłem dalej wzdłuż wybrzeża ładnym deptakiem zwanym Corniche. Jak na portowe miasto, było wyjątkowo czysto. Kilku Hindusów uprawiało jogging, ktoś łowił ze skał w szmaragdowej, przejrzystej wodzie, w której dostrzegałem piękne ryby. To spokojne miejsce mogło się podobać. Słońce wolno pokazało się zza skały. Doszedłem do miejsca, gdzie po drugiej stronie ulicy na wzgórzu zbudowano mury obronne oraz wieżę i postanowiłem wrócić, dalszą drogę prowadzącą do dzielnicy Old Muscat zostawić sobie na później. Był jednak piątek, więc wiele atrakcji turystycznych jak muzea i galerie nie pracowało. Wróciłem na targ rybny, pracujący już na pełnych obrotach. Pod zadaszonym terenem mieli swoje stanowiska sprzedające najróżniejsze dary morza, od małych krewetek po rekiny. Fotografowałem i filmowałem dyskretnie.









Z Marina Hotel zadzwoniłem do pani Elżbiety J., Polki, mieszkającej od wielu lat z rodziną w Muscat, którą znalazłem poprzez stronę internetową Polacy w Omanie. Korespondując z nią już miesiąc przed wyprawą, miałem nadzieję na spotkanie. Miała czas wczesnym popołudniem.
Uciekłem przed upałem do Mutrah Souq, popularnego wśród turystów miejsca robienia zakupów, ale rano ten zabudowany bazar pachnący kadzidłami i olejkami nie był jeszcze zatłoczony. Powoli otwierano dopiero niektóre kramy, niezbyt zwracając jeszcze uwagę na przechodzących. Wyszedłem stamtąd inną stroną i znalazłem się w malowniczej dzielnicy, gdzie białe domy budowane na wzgórzach kontrastowały z brunatnymi, poszarpanymi skałami, gdzie często dostrzegałem okrągłe wieżyczki skąd niegdyś chroniono tego miejsca przed najazdem wroga.

 
 

 
 
Wróciłem znów nad brzeg zatoki i postanowiłem odwiedzić Stary Muscat. Mijałem zadbane, przystrzyżone trawniki i krzewy, znajdujące się przy szybkiej ulicy Al Bahri. Słońce prażyło niemiłosiernie i szedłem sapiąc ciężko. Oglądałem się za siebie z nadzieją zatrzymania jakiegoś busa, ale jechały tylko szybkie i eleganckie samochody osobowe. Nieco wytchnienia dawały nieliczne palmy. W jednym miejscu, przed ogrodzeniem willi znajdowała się metalowa skrzynia z kranami z zimną wodą. Miałem pewne opory, by ją pić ale jak zapewniał Abud Said, takie miejsca były bezpieczne. Na ogół zauważałem takie skrzynie przy meczetach, co wiązało się z muzułmańskim nakazem niesienia wszelkiej pomocy. Spragnionego napoić. Ja tylko umyłem się zimną wodą i zamoczyłem sheylę, owijając nią głowę, co przynosiło ulgę na niemiłosiernym słońcu.





Przeszedłem ze 3 kilometry w skwarze, w końcu przechodząc przez bramę, za którą znajdowała się dzielnica Old Muscat, ale nie tego się spodziewałem. Prawie żadnych ludzi, budynki nijakie, najciekawszy miał być Pałac Sułtana Qasr Al Alam, lcze spoza muru niewiele się widziało. Tylko stojąc przed bramą, której strzegł uzbrojony żołnierz, widać było nietypową jego architekturę, będącą dziwnym połączeniem różnych stylów. Pstrykało tam sobie wzajemnie zdjęcia kilku Hindusów w średnim wieku. Doczłapałem do meczetu obok, zdjąłem buty i ledwo przekroczyłem jego próg, ogarnął mnie przyjemny chłód. Wewnątrz nie było nikogo. 




Usiadłem ciężko na czystym dywanie naprzeciw głównej ściany, potem przyjąłem postawę leżącą i… zasnąłem. Prawie godzinna drzemka wróciła mi nieco sił, wysechł też pot na mojej koszuli. W wyjątkowo schludnej przymeczetowej toalecie umyłem się, obejrzałem jeszcze mury obronne na skale, przy niemal samym brzegu zatoki i ruszyłem w drogę powrotną. Poinformowałem sms-em panią Elżbietę gdzie jestem i umówiliśmy się, że jadąc wraz z mężem odbiorą mnie z drogi. Zdążyłem jeszcze popływać w zatoce, w krystalicznej ale słonej wodzie, na jedynej plaży znajdującej się pomiędzy Starym Muscat a portem. Co za przyjemność! Prócz mnie w oddali dostrzegłem w wodzie dwóch Hindusów, jakaś kobieta w sari brodziła po kostki. Ludzie woleli o tej porze siedzieć w klimatyzowanych domach niż zażywać kąpieli. Mnie bardzo to zrelaksowało. Zmyłem z grubsza słoną wodę pod kranem i schroniłem się w altanie na parkingu, skąd mieli mnie odebrać państwo J. Kilka minut później jechałem już w czarnym klimatyzowanym jeepie z panią Elą, jej mężem Norbertem oraz dwójką dzieci. Młodszy 8-letni chłopak urodził się już w Muscat. Pan Norbert po studiach w krakowskiej AGH był specjalistą od ropy naftowej i w końcu dostał pracę w Shellu, jego żona etnograf nie mogła znaleźć w Omanie pracy w swoim zawodzie i zajmowała się domem. Mieszkali dość daleko od Muscat, w willowej dzielnicy. Spędziliśmy na rozmowach ze dwie godziny i pan Norbert odwiózł mnie do portu.

Przeniosłem swój plecak z Marina do Naseem Hotel i odwiedziłem stary suk. Późnym popołudniem miejsce to było pełne ludzi; zachodnich turystów i arabskich rodzin. Biali zazwyczaj zaglądali do sklepów pamiątkowych, zagadywani przez sprzedawców oraz młodych mężczyzn, którzy trzymając flakony z olejkami z wyrafinowanym gestem zbliżali się, próbując pozostawić ślad pachnidła na ciele. Wystarczyło zatrzymać się przy jakiejś ladzie lub witrynie, by od razu ktoś zapraszał do środka lub zachwalał swój towar. Z niektórych kramów dymiło się obficie, co miało zachęcić do kupna kadzidełek. Kobiety arabskie na ogół tłoczyły się w sklepach jubilerskich, pełnych złotych ozdób. Kontrastowało to z czernią ich szat, dając wyobrażenie o bogactwie kryjącym się pod spodem, rezerwowanym tylko dla oczu członków rodziny. Długo spacerowałem po bazarze w poszukiwaniu prezentów dla najbliższych, wchodząc w kolejne jego odnogi, czasem wyglądając na zewnątrz, by coś zjeść lub się napić. 



Wróciłem zmęczony do hotelu po 22.00 i wlałem pełną wannę wody. Klimatyzacja w pokoju nieprzyjemnie stukała i zdjąłem klapę, by sprawdzić, czy da się coś z tym zrobić. Wyłączenie jej spowodowałoby natychmiastowy upał w pokoju i także bym nie zasnął. Silne uderzenie w obudowę zmieniło tylko tonację stukotu i żeby się wyspać musiałem włożyć stopery do uszu. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz