Silna klimatyzacja była powodem
mocnego kataru i kichania. Spałem w koszuli z długim rękawem pod pierzyną,
zakrywając się cały przed zimnem. Wstaliśmy o 8.00, Ekaraj kupił jajka,
warzywa, chleb i zrobiliśmy jajecznicę. Kuchnia oraz dwie łazienki była wspólna
dla mieszkańców trzech pokoi, jakie znajdowały się na tym piętrze. Jeden
zajmował Hindus ze swoją filipińską żoną. Nie spotkałem ich, tylko
niepostrzeżenie mijaliśmy się na korytarzu, pomiędzy kuchnią, łazienką a
drzwiami wejściowymi. Zjechaliśmy windą na dół, na jednej z ulic odnajdując się
z Ganeshem i doszliśmy pieszo na odległy przystanek kompletnie spoceni. Chowaliśmy
się w cieniu tablicy informacyjnej.
Po kilkunastu minutach przyjechał czysty i
klimatyzowany autobus, którym jechaliśmy pół godziny, dojeżdżając do Water
World, gdzie spędziliśmy kilka godzin na zjeżdżalniach i innych zwariowanych
atrakcjach, ciesząc się jak dzieci chłodną wodą i szaleńczymi zjazdami. Miejsce
to stylizowane było na animowany świat rodem z Flinstonów, wiele miejsc
zakrywały płachty, rozciągnięte między betonowymi słupami zgrabnie imitującymi
drewniane bale. Kiedy trzeba było przejść suchą stopą przez nie zacienione
miejsce, beton parzył niemiłosiernie przypominając o piekle, jakie panowało na
zewnątrz, gdzie nie było zamontowanych w wielu miejscach zraszaczy powietrza. Obsługę
wodnego świata stanowili głównie Nepalczycy oraz młode Rosjanki. Spotkaliśmy
tam Ramesha, będącego szefem rozsianych w kilku miejscach małych kiosków barowych,
w których pracowali Azjaci.
Po 16.00 podjechaliśmy autobusem pod
wejście główne do Ferrari World, gdzie Ekaraj znał większość młodych pracowników
i witał się co chwila zamieniając kilka słów. Nie wiem, ile zapłacił za te
rozrywki kupując bilet dla mnie i Ganesha i nie chciał się przyznać. Jako
pracownik Ferrari World mógł wejść do tych miejsc za darmo, zabierając ze sobą
dwie osoby towarzyszące ze znaczną zniżką: normalna cena za obie atrakcje
wynosiła ponad 340 dirahm. Było mi głupio, że płacił za mnie. Przyjechał z
biednego Nepalu, by zarobić na dom, który chciał zbudować. Byłem jednak jego
gościem i uważał, że nietaktem byłoby, gdybym sam płacił za cokolwiek.
Ferrari World było wielkim,
ekskluzywnym miejscem reklamującym włoską firmę, łączącym formę muzeum z
eksponatami starych samochodów z rozrywką w najbardziej nowoczesnym wydaniu.
Całość znajdowała się pod olbrzymim finezyjnym dachem o obłym kształcie, z
wewnętrzną, skomplikowaną konstrukcją metalową, wyrastającym z leja
znajdującego się w środku. Robiło to wrażenie jakiejś stacji kosmicznej z filmu
Gwiezdne Wojny. Wszystko było profesjonalnie zorganizowane. Największa kolejka
ustawiała się do mknącego ponad 200 km/h rollercoastera, podobno największego
na świecie. Jazda była rzeczywiście ekscytująca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz