niedziela, 25 marca 2012

Doświadczanie Mongolii - cz. 1

Europa przez całe wieki żyła w strachu przed dzikimi hordami ze wschodu, które najeżdżały miasta, plądrowały i mordowały, wracając z łupami do swych stepowych siedzib. Skośnoocy jeźdźcy na maleńkich konikach wzbudzali też zainteresowanie tym większe, że tak naprawdę niewiele o nich wiedziano. W wiekach średnich zapuszczali się w odległe stepy Azji podróżnicy a ich opowieści wiązały się często z niedowierzaniem. Marco Polo został nawet zamknięty w celi za rzekome kłamstwa na temat odwiedzanych krain. Ale to nie on jako pierwszy Europejczyk gościł u wielkiego hana: przed nim byli franciszkańscy posłowie na dwór hana: Giovanni di Piano de Carpini i Benedykt Polak, którzy mieli nakłonić Mongołów do sojuszu z chrześcijańską Europą w walce z muzułmanami w Ziemi Świętej. Prawie na pewno przemierzali stepy Azji, zanim Marco Polo przyszedł na świat!
O koczowniczych plemionach Wielkiego Stepu wspominają już chińskie kroniki z IV wieku p.n.e. Tworzyli oni państwo Xiong Nu, które rozpadło się 100 lat przed narodzeniem Chrystusa w wyniku najazdów armii chińskiej i walk wewnętrznych, zamieszkiwały je bowiem odmienne plemiona: tureckie, tunguskie mongolskie. Ich potomkowie – Hunowie – wyruszyli na zachód, by po kilku wiekach dotrzeć do Europy.
Władzę nad plemionami przejmowały kolejne szczepy, dzieląc między sobą te bezkresne stepy, zmieniając strefy wpływu, podbijając się wzajemnie. W końcu w początku XIII wieku obrano chana wszystkich Mongołów. Temudżyn, znany bardziej jako Czyngis Khan zdołał podbić północne Chiny i centralną Azję, później armia mongolska opanowała całe Chiny, dotarła na Ruś w góry Afganistanu, podbiła ziemie dzisiejszego Iraku i Iranu, ustanawiając tym samym największe w historii imperium. Europejskie miasta miały się więc czego bać!
Potęga mongolska od II połowy XIV wieku zaczęła się jednak walić i stolica Mongolii – Kakarorum, została zrównana z ziemią przez armię chińską. W miejsce imperium powstawały mniejsze państwa, w końcu za czasów Mandżurów w XVII wieku Mongolia stała się federacją plemienną pod kontrolą Chin.
W XX wieku Mongolia musiała radzić sobie z wielkimi sąsiadami od północy i południa. Zarówno Rosja jak i Chiny próbowały przejąć kontrolę nad tymi ziemiami, sprytnie wykorzystując historyczne zawirowania: antycesarską chińską rewolucję w 1911 roku, zaangażowanie Rosji w I wojnę światową, później wybuch Rewolucji Październikowej. W 1921 roku stolicę Ułan Bator, zwaną wówczas Urga zajęła Armia Czerwona. Ustanowiony rząd komunistyczny początkowo pozwalał na zachowanie ustroju teokratycznego, ale wkrótce rozpoczęły się represje na wielką skalę. Na przełomie lat 20. i 30. wymordowano większość mongolskiej arystokracji, kilka lat później rozpoczęto niszczenie dorobku kulturalnego Mongolii. Urga ucierpiała najbardziej. Z kilkuset klasztorów i świątyń lamajskich przetrwało kilka, mnichów buddyjskich mordowano, zmuszano do porzucenia habitów i do wchodzenia w związki małżeńskie. Do końca lat 50. akcja sowietyzacji doprowadziła do całkowitego zniszczenia resztek rzemiosła i sfery duchowej Mongolii. Żyjących przez setki, tysiące lat na stepie ludzi zmuszano do osiadłego trybu życia dochodząc do wniosku, że tradycyjne pasterstwo przynosi niską efektywność. Stada zwierząt kolektywizowano zaś koczowników siłą zrzeszano w spółdzielnie produkcyjne. Chociaż reformy przemian politycznych w 1990 roku pozwoliły ponownie na prywatyzację stad, wcześniejsza agresywna polityka zdemoralizowała setki tysięcy dawnych koczowników. W Ułan Bator żyje dziś niemal 40% całej populacji Mongolii, której 80% powierzchni zajmują stepy. Na szczęście zew krwi jest silniejszy i obecnie notuje się dość znaczny odpływ ludzi z miast na step, co związane jest nie tyle z romantycznym powrotem do życia przodków, ile z uwagi na sytuację ekonomiczna współczesnej Mongolii.
Odwiedzałem Mongolię dwukrotnie. W 2002 roku dotarłem tam, od strony Rosji, którą przejeżdżałem po kawałku, zbaczając z trasy pociągu Transsyberyjskiego, by odwiedzać miasta, przede wszystkim jednak by dotrzeć do Tuwy, gdzie rozwidla się Jenisej w pobliżu stolicy tej republiki – Kyzyłu a potem spędzić kilka dni i nocy ze swoim namiotem nad brzegiem Bajkału. Przy granicy, już po stronie Mongolskiej zobaczyłem na bocznicy kilka wagonów, w których ludzie najwyraźniej mieszkali. Najpierw wydało mi się to absurdalne, by koczownicy kochający otwarte przestrzenie gnieździli się w takich warunkach, ale potem pomyślałem, że wagon jako taki, służący do przemieszczania się daje im jakąś namiastkę Drogi…
Ułan Bator ukazał mi się wtedy jako średniej wielkości miasto, nieco prowincjonalne, z brzydką zabudową blokową, charakterystyczną dla postsowieckich krajów. Niezwykłe wrażenie robiły za to otaczające centrum wzgórza, z małymi domkami ukrytymi za koślawymi płotkami i jurtami. Tam pierwszy raz zobaczyłem mongolski namiot. Okrągły, z białego filcu: najstarszego włókienniczego materiału, który stworzył człowiek. Całymi dniami włóczyłem się po tych terenach, ciesząc się niesamowitymi perspektywami i widokami podwórzy. Ludzi było niewielu. Czasem jakieś dzieci o czerwonych policzkach wybiegały zaciekawione moją tam obecnością, które obdarowywałem ciasteczkami i cukierkami. Zarówno tam jak i w centrum wielu było pijaków, zataczających się, przewracających, śpiących w rowie. Pomyślałem, że to niegdysiejsi koczownicy odreagowują podłą chińską wódką swój los i rodzaj zniewolenia. W pobliżu świątyni Gandan, nielicznej, jaka się zachowała po sowieckich czystkach, pewien wielki, stary, pijany Mongoł w tradycyjnym delu zamachnął się na mnie batem, wykrzykując imię Czyngis Khana. Najwyraźniej w swoim zaćmieniu umysłu odezwała się w nim krew przodków.
Zamieszkałem w Gana’s Guest House w pobliżu świątynnego wzgórza. Młody, mongolski właściciel hotelu znał nieźle polski, bo jak się okazało, było to miejsce bardzo popularne wśród polskich turystów. Ja trafiłem tam przypadkowo, ale dowiedziałem się potem, że ten guest house jest wymieniony w jedynym wydanym wtedy po polsku przewodniku po Mongolii. W konsekwencji, każdego ranka wraz z przyjazdem do Ułan Bator pociągu z Rosji, przybywała tam co najmniej kilkunastoosobowa grupa polskich studentów. Po dwóch dniach czułem się jak na koloniach letnich. Czekając na chińską wizę, bo Kraj Środka był moim głównym planem, poznałem grupkę młodych ludzi, szukających jednej osoby do skompletowania jeepa, by odbyć tygodniową przygodę na stepie. Zgodziłem się bez wahania.

Nasz jeep, w którym spędziliśmy tydzień okazał się starym, radzieckim ułazem.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz